sobota, 31 sierpnia 2013

Telewizja, Media, Ulotki, CV, Nuda i Szukanie Pracy




…korzystając z uroków swojego aktualnego stanu zdrowia jestem zmuszony do spędzania większej ilości czasu w domu.  Gdy cała normalna cześć populacji idzie do pracy, otwiera się przed Tobą całkiem nieznana rzeczywistość. Wszyscy wokoło Ciebie się spieszą i gdzieś biegną, ich telefony non-stop dzwonią lub otrzymują powiadomienia o nadchodzących mailach, a Ty spokojnie obserwujesz tę całą sztafetę z boku. Ciężko jest się zmęczyć i przepracować, gdy jedynym planem na dzień jest zrobienie sobie  porannej kawy o godzinie trzynastej, po której wypiciu masz  już w zasadzie resztę dnia wolne.
Szukanie pracy to zajęcie na pełen etat…wielogodzinne wydzwanianie na numery, których nikt nie odbiera ponieważ siedziba firmy znajduje się gdzieś w środowej Azji, bo chce sprawiać wrażenie międzynarodowej i prowadzi call-center 24/7 zatrudniając ludzi z okolic Bangladeszu…wysyłanie swojego CV, tutaj zwanego ‘résumé’, też się może w końcu znudzić, po wysłaniu z grubsza 500 sztuk bez żadnej konkretnej odpowiedzi.
….Pozwala Ci to zagłębiać się w rejony życia, na które osoba pracująca pięć dni w tygodniu, przynajmniej czterdzieści godzin, nie może sobie pozwolić. Dobrym przykładem jest repertuar telewizji satelitarnej lub kablowej,  w którą z braku ciekawszych zajęć gapię się bezmyślnie całymi dniami. Kiedyś wydawało mi się, że jedynie polska telewizja pokazuje ludziom prymitywne, bezpłciowe, odgrzewane po stokroć programy powodujące intelektualny regres oraz ostrą nerwicę i że w zasadzie nigdy nie leci nic wartego oglądania…. ale jednak NIE…okazuje się, że w każdym kraju telewizja hipnotyzuje nas zasypując bliżej nieokreśloną informacyjną papką.  Pracująca osoba nie ma czasu na  przyjemność oglądania półtora godzinnego programu o środkach czyszczących do samochodów albo w napięciu oczekiwać  na końcową cenę aukcji staro-angielskiej porcelanowej filiżanki, albo patrzeć jak ekipa łowców nagród łapie groźnego przestępcę na ulicach Tijuany, ani śledzić  z grubsza 78 edycji BigBrothera, w której spotykają się zwycięzcy poprzednich edycji, ani nawet na przeglądnięcie ofert lokalnych przedsiębiorców. Bezadresowa korespondencja potocznie zwana ‘junk mail’ w postaci ulotek, broszur, ofert, promocji, zaproszeń, folderów, które hurtowo lądują w  skrzynkach pocztowych okazują się również być bardzo ciekawą lekturą…..Podobno reklama jest dźwignią handlu, więc tutaj reklamują się wszyscy dosłownie wszyscy…nawet sam mistrz Yoda, gdy dowiedział się, że prawa do kolejnych części Gwiezdnych Wojen zostały wykupione przez stajnię Disneya, postanowił zmienić branżę i teraz reklamuje telefonię komórkową


 


 ….a uwielbiany przez wielu mistrz filmów karate z lat 90 po wątpliwym wyborze dołączył do kampanii promującej pewną znaną markę piwa. Pamiętam jak w okresie świątecznym byliśmy straszeni tą reklamą ze wszystkich stron.

Ostatnio zacząłem częściej słuchać radia, nie jak dotychczas angielskiego, ale przerzuciłem się na polskie radio. Czyżby pojawiła się u mnie tęsknota za ojczyzną lub wtórny patriotyzm?…nie, to chyba nie to…
Chodzenie londyńskimi ulicami mając na uszach słuchawki, w których gra polskie radio to ciekawe doświadczenie. Gdy będąc w Londynie słucha się reklam, wiadomości czy programów informacyjnych podchodzi się do nich całkowicie inaczej niż w Polsce. Nabiera się do tego wszystkiego zdrowego dystansu, którego często brakuje nam będąc w PL. Muszę przyznać, że rzadko zdarza mi się  z zainteresowaniem śledzić wydarzenia z Polski, gdyż za każdym razem jak mam ochotę sprawdzić co dzieje się w kraju naszych przodków natrafiam na jakieś afery, przekręty, strajki, rosnący współczynnik bezrobocia, rosnące ceny itp…generalnie wielki rzut nieprzyjemnych newsów i negatywna energia, więc wolę już przeglądać ulotki ze skrzynki pocztowej lub bezcelowo gapić się w telewizor…Tak! Naprawdę doskwiera mi nuda.
Jedynym jeszcze relatywnie wolnym i nieskrępowanym medium wydaje się być Internet, który też  powoli staje się już coraz bardziej cenzurowany, gdy FBI, CIA, KGB oraz prezydent Obama inwigilują cała naszą sieciową działalności i obserwują wszystkie dodawane przez nas posty, komentarze i zdjęcia. W main-stream’owym świecie Internet wciąż pozostał jeszcze paradoksalnie w miarę off’owym miejscem gdzie naprawdę każdy ma szanse zabrać głos i pokazać się szerszej grupie ludzi….i nie ważne czy robisz zdjęcia, tworzysz muzykę, piszesz bloga choć w ogóle nie masz ku temu predyspozycji, nagrywasz swoje utwory pomimo całkowitego braku zdolności wokalnych,rapujesz, hajtujesz wszystko co się da, kręcisz własnego pomysłu filmy telefonem komórkowym, kłócisz się z użytkownikami po nocach na  internetowych forach, bo ktoś na drugim końcu świata według Ciebie nie ma racji,  komentujesz rzeczywistość, którą widzisz, tańczysz holenderskie tańce ludowe, projektujesz odzież ze zużytych surowców wtórnych czy robisz cokolwiek innego, mniej lub bardziej normalnego, a czasami po prostu nie starcza Ci na nic czasu, bo masz "straszny zapierdol" na fejsie, Internet daje Ci tę możliwość, a panom pracujących w międzynarodowych agencjach wywiadowczych dodatkową porcję materiału do prześwietlenia.
Wiem, że Internet nie powstał dziś ani wczoraj i wszyscy już wiedzą o jego potencjale i możliwościach, ale ja czasami wciąż jestem pod wrażeniem na przykład, gdy spędzając przymusowy urlop zdrowotny w domu w południowym Londynie, który stoi jak ostanie gniazdo niewiernych, na muzułmańskiej dzielnicy, mogę wirtualnie ‘wyskoczyć ‘ sobie na piwo z przyjaciółmi z liceum, nawet gdy ja jestem tu, jeden z nich w Berlinie, kolejny w bliżej nieokreślonej części Chin, kolejny/a w północnej Szkocji, a reszta rozsiana gdzieś po Polsce i Świecie…, albo ‘usiąść’  przy niedzielnym stole wraz z rodziną patrząc jak rodzice, sami mający mgliste pojęcie, próbują wytłumaczyć  moim dziadkom jak działa Skype….albo  siedząc po nocach dopijając drinka pisać do Was te bzdury, które sekundę po wysłaniu wyświetlają się na waszych wypasionych wyświetlaczach gdziekolwiek jesteście….albo zmuszając panów w agencjach wywiadowczo/szpiegowskich do sprawdzenia treści tego posta, bo w jednej linijce pojawiają się słowa: cenzura, inwigilacja, FBI,CIA, KGB i Obama…jak wspominałem wcześniej, muzułmańska dzielnica, więc trzeba być czujnym…
...skoro technologia daje takie możliwości to jeżeli robicie/tworzycie coś co sprawia Wam radość i szczęście róbcie to dalej i pokazujcie gdzie się da, Internet przyjmie wszystko, nie przejmując się opinią innych ani ludźmi Obamy, bo w telewizji i tak nie ma nic ciekawego do oglądania…Miłego wieczoru/dnia...a ja wracam nudzić się dalej...

P.S
Jeżeli całkiem przypadkowo czyta to potencjalny przyszły pracodawca to tak, naprawdę szukam pracy i z chęcią odpowiem na wszystkie pytania podczas rozmowy kwalifikacyjnej.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Rolki, Morfina, Służba zdrowia i Robocop.





…ciężko jest pisać na klawiaturze mając jedną rękę unieruchomioną w gipsowej tubie na najbliższe pięć do sześciu tygodni…w jednym ze swoich poprzednich postów pisałem, że ‘miasto oferuje nam wszelakie ścieżki, drogi, ulice i parki w których możemy się uszkodzić’….nie zdawałem sobie na sprawy jak prorocze okażą się te słowa…Dotychczas nie miałem jeszcze okazji opisywać londyńskiej służby zdrowia. Najwyższy czas to zmienić…. w bardzo telegraficznym skrócie wyglądało to tak, że chcąc promować sport i zdrowy tryb życia na ulicach południowego Londynu,  mój lewy nadgarstek dobitnie poznał twardość i fakturę angielskiego asfaltu…ciekawym doświadczeniem jest zobaczyć swoje kości wygięte w dość niecodzienny sposób…na pogotowiu ratunkowym wydawali się być równie zdziwieni…, więc szybko się mną zaopiekowano i powiedziano mi, że rękę trzeba będzie jak najszybciej nastawić do poprzedniej  pozycji… to z kolei wywołało moje zdziwienie, bo patrząc na jej obecny stan wiedziałem, że będzie się to wiązało z wyginaniem, naciąganiem i generalnie rzecz biorąc  nieprzyjemnymi manewrami mojej lewej kończyny. Moje obawy zostały jednak rozwiane przez orientalnie wyglądającą pielęgniarkę, która podpinając mnie pod masę futurystycznie wyglądających urządzenia, zapewniła, że dostanę różne, jako to określiła ‘funny drugs’ , które pozwolą mi się zrelaxować…a następnie zadała mi pytanie, na które początkowo nie wiedziałem jak  zareagować…
-Czy ma pan coś przeciwko morfinie?
-A powinienem mieć?-odpowiedziałem.
 Po krótkim wykładzie na temat działania znieczulaczy i tego co za chwile  miało się dziać z moim ciałem, zobaczyłem jak w rurce od kroplówki, która kończyła się wlatując do moich żył, zaczyna powoli spływać płyn, który ma sprawić, że kręcenie moimi kośćmi na wszystkie strony przestanie mnie interesować. 

Po około 30 sekundach poczułem wszechogarniające ciepło rozpływające się po moich żyłach połączone z przyjemnym uczuciem błogości i generalnego luzu, które nasilało się z każdą chwilą. Już wtedy mało mnie obchodziło co wydarzy się z moją ręką, a bardziej interesowało mnie lampy znajdujące się nad łóżkiem, które zaczynały się w przedziwny sposób wyginać i układać w dziwaczne kształty tworząc ciekawe załamania światła. Leżałbym tak i podziwiał zawiłości szpitalnego oświetlenia dalej, gdyby nie pielęgniarka, która posunęła mi pod twarz maskę do oddychania z gazem N2O ,potocznie zwanym gazem rozweselającym.
  Z pod tlenkiem azotu na twarzy i morfiną krążącą w żyłach czułem się całkiem dobrze i wróciłem do oglądania otoczenia, tym razem moją uwagę przykuła szafka z lekami w kolorowych pudełkach, które również wirowały  i zmieniały kolor. Nagle przypomniałem sobie, że przecież jestem w szpitalu i ludzie stojący po mojej lewej stronie ciągną moją rękę. Gdy tylko spojrzałem na całą sytuację, która z mojej perspektywy wydawała się dziać gdzieś bardzo daleko ode mnie, a moja ręka wcale nie wydawała się być moją ręką…było to dla mnie tak nietypowo zabawne, że wpadłem w niekontrolowany wybuch śmiechu i na pytanie jak się czuję w przerwach w napadach radości odpowiedziałem, że w życiu tak dobrze nie bawiłem się w szpitalu. Lekarz trzymający moją rozciągniętą na dziesięć metrów rękę stwierdził, że często to słyszą i nie jestem pierwszym tak zadowolonym pacjentem. Mówiąc to zabrał mi maskę z magicznym gazem i powiedział, że to koniec zabawy, a ja zauważyłem, że moje ramię wróciło do normalnego rozmiaru i wyglądu. Nawet oświetlenie wróciło do normy, a kolorowe leki na półki i nie były już tak interesujące jak przed paroma minutami. Wychodząc z pogotowia dostałem kilka innych ‘funny drugs’, które miały mi dotrzymać towarzystwa do następnej wizyty i polecenie nie zdejmowania i nie wkładania niczego pod gips złamanej kończyny…wydaję się to oczywiste, ale gdy spytałem pielęgniarki co i po co miałbym wkładać pod gips pokazała mi taką oto tablicę znajdującą się na jednej ze ścian.


Dwa dni później dostałem ponowne wezwanie do szpitala. Okazało się, że moja kontuzja wpasowuję się idealnie w prototypowe metody leczenia, które były po raz pierwszy pokazane w kasowym hollywoodzkim filmie X-Men, gdzie jeden z głównych bohaterów miał szkielet pokryty najtwardszym znanym stopem metalu jakim jest adamantium, a z dłoni wysuwały mu się trzy metalowe pazury. Szczegóły tej nowatorskiej metody leczenia będą z pewnością dokładniej pokazane we wchodzącej właśnie do kin kolejnej odsłonie przygód X-menów pod tytułem ‘Wolverine’ , więc gdy lekarz zaproponował mi wstawienie w nadgarstek podobnych gadżetów od razu się zgodziłem.  
Kiedy po około dwóch godzinach obudziłem się z farmakologicznego snu pielęgniarka poinformowała mnie, że operacja zakończyła się sukcesem i sześciocentymetrowa platynowa płytka wraz z 6 śrubami została bezpiecznie wkręcona w moje kości.  Teraz pozostaje mi jeszcze pięć tygodni na przystosowanie się, a następnie po zdjęciu gipsu będę musiał wybrać czy chcę mieć metalowe wysuwane szpony, czy robo-dłoń jak Darth Vadera, czy  może coś bardziej w stylu Robocopa…dzisiejsza medycyna pozostawia nam tutaj duże pole do popisu…true story…

...nie pamiętam całego zabiegu, ale podejrzewam, że wyglądało to mniej więcej tak...