poniedziałek, 30 lipca 2012

Londyńczycy


       Z racji tego, że sam jestem mało kreatywny i nie potrafię dobrze pisać, często publikując swoje posty wykorzystuję pomysły innych. Tak będzie i tym razem. Dziś poopowiadam Wam trochę więcej o mojej aktualnej lokalizacji. Im dłużej tu mieszkam, tym bardziej wtapiam się w dzielnicę. Już całkiem swobodnie poruszam się po okolicy i coraz rzadziej zdarza mi się gubić w zagmatwanych uliczkach szeregowych domków. W relatywnie bliskiej odległości, można znaleźć wszystko co potrzebne do życia: supermarkety, centrum handlowe, jedzenie na wynos, park, centrum rekreacyjno-sportowe, bibliotekę i oczywiście… off-license czyli sklepy monopolowe prowadzone przez mieszkańców bliskiego wschodu. Na dzielnicy, na której mieszkam przeważa ludność z poza granic Zjednoczonego Królestwa. Dlatego tak bardzo lubię spacerować po tutejszych ulicach poznając nowych ludzi.  Będąc w Londynie można być pewnym, że każda nowo poznana osoba będzie miała ciekawą historię do opowiedzenia. Ścieżki i okoliczności, które doprowadziły ludzi do tego miasta zawsze są zaskakujące. Pewien Azjata, które później okazał się Szwedem, pracuje tutaj w barach żeby, jak sam mówi, mieć pieniądze na kokainę,pokera i alkohol. Osiemnastoletni Irlandczyk uciekł z rodzinnego domu i od sześciu miesięcy mieszka na Squatach w Londynie. Sympatyczna Węgierka przyjechała tutaj po rozwodzie, w którym straciła wszystkie pieniądze,  teraz na nowo chce cieszyć się życiem. Młoda dziewczyna z Południowej Afryki ma nadzieję, że odniesie tutaj sukces jako piosenkarka. Emerytowany żołnierz z Jamajki po zakończeniu służby dla kraju zajął się przydomową sprzedażą detaliczną egzotycznych ziół leczniczych. Dwudziestosześciolatek z Polski przyjechał tutaj, żeby…w sumie to nawet on sam nie wie po co tu przyjechał. Takich przeróżnych ludzkich historii są tu miliony, każdy obcokrajowiec ma swoją i żadna z nich nie jest jeszcze napisana do końca…bo na emigracji bywa różnie. Nigdy nie wierzcie ludziom, którzy mówią, że zagranicą wszystko jest idealnie, nie ma problemów i że w ogóle kurwa kraina mlekiem i miodem płynąca, bo tak nie jest….a jak jest?... Normalnie, tylko trochę inaczej. Czasami lepiej, czasami trochę gorzej. Życie na obczyźnie całkiem ciekawie przedstawia film ‘Szczęśliwego Nowego Jorku”. Pomimo  upływu lat niektóre kwestie pozostają niezmienne. 
 Niedawno oglądałem serial ‘Londyńczycy”, które też porusza problemy i obrazuje sytuacje polskich emigrantówhttp://www.tvp.pl/vod/seriale/obyczajowe/londynczycy 

…ale tak naprawdę, polecam każdemu przekonać się jak to jest na własnej skórze, w dowolnym miejscu na świecie….

piątek, 27 lipca 2012

3,2,1....Olimpiada


Tak jak obiecywałem wcześniej, dotarłem w jedno z miejsc rozpoczęcia Olimpiady 2012 w Londynie. Pół godziny autobusem, pół godziny metrem, szybkie zakupy w pobliskim Tesco...i znaleźliśmy się na Trafalgar Square...ku naszemu zaskoczeniu nie było tam ekranu, na którym można było oglądać rozpoczęcie igrzysk. Stał tam tylko wielki zegar odliczający czas pozostały do startu i kibice z całego świata. W momencie, gdy się tam pojawiliśmy zegar wskazywał 12 minut...musieliśmy jeszcze tylko wczuć się w atmosferę nadchodzącej Olimpiady...
  

Po załatwieniu wszystkich formalności, nie pozostało nic innego jak tylko dać się porwać olimpijskiej gorączce i czekać na rozpoczęcie..., które wyglądało tak...
 


...a pozostałą cześć ceremonii otwarcia oglądam w domu...czekając na wyjście olimpijczyków z Polski...

czwartek, 26 lipca 2012

Summer in the City


Jakiś czas temu pisałem o tym, że deszcz w Londynie jest czymś bardzo naturalnym. Jednak po raz kolejny angielska pogoda dała radę mnie zaskoczyć. Od tygodnia jest tu strasznie gorąco, temperatura nie spada poniżej 30...atmosfera jest dodatkowo podgrzewana przez skąpo ubrane dziewczyny, które odważnie paradują po londyńskich ulicach uprzyjemniając te upalne dni. Już wiem jak czuł się Joe Cocker gdy śpiewał "Summer in the City"


Londyn już całkowicie wpadł w olimpijski szał. Dziś miasto jest kompletnie zakorkowane ponieważ właśnie trwa marsz z ogniem olimpijskim. Turyści tłoczą się dosłownie wszędzie. Większość głównych ulic jest zamknięta. Znicz już prawie dotarł do pałacu Buckingham, gdzie zostanie on przekazany królowej Eli, która będzie z nim biegła na Stadion Olimpijski na Stratford. Od teraz przez dwa tygodnie Londyn nie zaśnie pochłonięty gorączką olimpijską. Przewidziana jest masa koncertów i innych imprez towarzyszących. Jeżeli tylko mi się uda, postaram się dotrzeć jutro w miejsce ceremonii otwarcia i coś Wam napisać...



     Obiecana wcześniej polska flaga.




P.S

    Pisząc ten tekst siedzę w centrum w okolicach London Bridge, a na ławce obok dwie uśmiechnięte dziewczyny kręcąc blanta bujają się w rytm "Summer in the City" lecącego z moich głośników....więc chyba rozumiecie, że muszę już kończyć. Miłego Wieczoru



czwartek, 19 lipca 2012

Z serii: przygody kulinarne



       Ostatnio zauważyłem, że wiele uwagi poświęca się w Internecie przygodom kulinarnym i szeroko rozumianej gastronomii… na przykład mój znajomy z Wietnamu opisywał jak zagłębiając się w ciemne dzielnice Hanoi przeżył szok kulinarny, gdy trafił do pewnej podejrzanej knajpy z bardzo specyficznym menu <http://tuhanoi.blogspot.co.uk/2012/07/w-wietnamskiej-zagrodzie.html > Wpadł mi też niedawno w oko blog, w którym autorka łączy świat literatury ze światem kulinariów tworząc z tego wykwintną lekturę smaku < http://lekturasmaku.pl/

        Ja również postanowiłem opisać ciekawostkę z pogranicza kulinariów, ale w odrobinę innym wydaniu. Londyn jest miastem gdzie spotykają się praktycznie wszystkie grupy etniczne, kultury i narodowości. Dlatego nietrudno natknąć się tutaj na niespodzianki z każdego niemal państwa. Nie ukrywam, że zdarzyło mi się spożywać wiele różne trunków, ale w swojej dwudziestu-sześcioletniej historii nie miałem nigdy przedtem okazji spróbować specyfiku z tak odległego zakątka świata.. tym bardziej w Londynie…,a była to afrykańska wódka smakowa. Nie to jest jednak największą atrakcją... otóż ta afrykańska wódka, dokładnie z Ugandy, była zamknięta w odpowiednio oznakowanym woreczku foliowym… Wyglądało to w ten sposób…

100 mililitrów substancji o smaku winogron albo cytryny.  Bardzo poręczne i łatwe w transporcie, idealne na upalne dni w wielkim mieście i na afrykańskich stepach, dostępne w wielu kolorach i smakach. Dziwię się, że  nie wprowadzono czegoś takiego w Polsce…wydaje mi się, że mogłoby zrobić furorę. Swoją drogą, ciężko mi jest wyobrazić sobie picie wódki w gorącym, afrykańskim klimacie prosto z woreczka, ale cóż co kraj to obyczaj...a w naszym kraju też się nie stroni od alkoholu. Odważyłem się spróbować …smak raczej intensywny. Przeważa smak wódki z delikatną nutą owoców. Na początku odrobinę wykręca twarz…, ale pite przez słomkę w połowie woreczka zaczyna smakować coraz lepiej…

wtorek, 17 lipca 2012

Londyn po staremu...


            Dziś wybrałem się poodwiedzać miejsca znane mi z mojego pierwszego pobytu w Londynie. Miejsca gdzie pracowałem, gdzie chodziłem na kawę…do mojej ulubionej księgarni, do baru gdzie podają najlepszą whisky w dobrej cenie... i do wielu innych ciekawych miejsc wypełnionych wspomnieniami z poprzedniego pobytu. Dla mnie Londyn jest miastem, w którym już dawno przestałem czuć się jak turysta. Z wieloma miejscami wiąże się wiele ciekawych historii...Najwyższa pora napisać jakieś nowe...

Tym sposobem, trafiłem w okolice dość słynnego i rzucającego się w oczy Gherkin Building. Opinie na jego temat pozostają kwestią sporną. Niektórzy go uwielbiają, a inni twierdzą, że szpeci miasto i całkowicie do niego nie pasuje. Jakieś szczęść lat temu miałem przyjemność pracować tu na dwudziestym czwartym piętrze, więc moje odczucia są raczej pozytywne. Ciekawie spędzone pół roku.  A sam wieżowiec wygląda właśnie tak:




            Zaraz obok znajduję się kapitalna portugalska kawiarenka, jedna z tych, gdzie można siedzieć przy stoliku na zewnątrz i popijając kawę obserwować ruch miasta, w której od siedmiu lat niezmiennie podają wyborną kawę. Pamiętam to miejsce bardzo dobrze, gdyż spędzałem tu wszystkie przerwy w pracy....i  dawno temu przy jednym z tych stolików pewna sympatyczna blondynka z Polski dała mi kosza, ale i tak było warto. Kawa naprawdę genialna…

Idąc dalej wzdłuż wąskiej uliczki natrafimy na typowy angielski pub gdzie jest najlepsza whisky w Londynie…w sumie to whisky smakuje jak w każdym innym pubie, ale pamiętam jak właśnie tutaj trafiłem w dzień swojej pierwszej wypłaty i zamówiłem drinka… do dziś nigdzie indziej nie smakuje mi tak jak tutaj.

Jeżeli kiedykolwiek będziecie szukali ciekawego miejsca na zjedzenie śniadania po  pracy na nocnej zmianie w centrum, osobiście polecam Piccadilly Circus, gdzie mamy widok na cztery główne ulice i możemy obserwować jak miasto budzi się do życia. W godzinach popołudniowych zawsze jest tam pełno turystów i nie jest już tak ciekawie.

                Udało mi się również dotrzeć dziś do Stratford, gdzie znajduje się Olympic Park. Niestety nie został jeszcze otwarty i wciąż trwają prace porządkowe. Cały teren dość mocno poodgradzany i pilnowany przez wielu ochroniarzy i żołnierzy!
Do Olimpiady zostało 10 dni. To między innymi w tym miejscu wszystko się zacznie.

Moją dzisiejszą, całodniową podróż przerwał deszcz ( sześć razy), który o tej porze roku jest czymś bardzo naturalnym, praktycznie przestaje się na niego zwracać uwagę. Idę na przystanek, dopalam papierosa i jadę do domu…


wtorek, 10 lipca 2012

Szybko, szybciej...Londyn



Życie na emigracji mija w dość szybkim tempie, szczególnie kiedy mieszka się w takim mieście jak Londyn, który ma swoje własne tempo. 


Jeżeli planujesz zostać tu na dłużej, sam musisz go dogonić, bo On nigdy nie zwalnia i tu zawsze coś się dzieje. Jest to dobrze widoczne, gdy przejedziemy się autobusem od szóstej, czyli ostatniej strefy Londynu, w kierunku pierwszej, czyli ścisłego centrum. Gęstość i rodzaj zabudowań nie różni się zbytnio w poszczególnych strefach,Londyn generalnie jest dość gęsto zabudowany, ale w raz z każdą strefą zwiększa się tempo,natężenie ludności…i ilość turystów, którzy również wszędzie się spieszą, chcąc w jak najkrótszym czasie zaliczyć jak najwięcej topowych atrakcji. Biegające po centrum garnitury też zawsze mają coś pilnego do załatwienia. Właśnie tak działa Londyn, hipnotyzuje Cię swoim rytmem i nie wiesz nawet kiedy zaczynasz poruszać się w jego tempie. …. Ale w między czasie zawsze można na chwilę zwolnić i  skorzystać z dobrej pogody ciesząc się widokiem miasta... a pisanie tego tekstu umilał mi taki widok:


sobota, 7 lipca 2012

Aklimatyzacja i polskie elementy


sobota, 7 lipca 2012

W ramach dalszej aklimatyzacji i zapoznawania się z okolicą postanowiłem dziś wybrać się pobiegać czyli tak zwany jogging, wiem, wiem dla niektórych z Was może się to wydać szokujące, ale zrobiłem to ;-) Dzielnica, na której aktualnie pomieszkuję to typowo angielskie szeregowe budownictwo, z przewagą domów różniących się od siebie jedynie kolorem, więc nietrudno się zgubić, co zresztą udało mi się zrobić. Z tego co zaobserwowałem i wyczytałem na Wikipedii, przewaga ludności na dzielnicy to ludność karaibo-afrykańska, ale nie brakuje tutaj też wszystkich innych narodowości i grup etnicznych. Spacerując po uliczkach i alejkach można usłyszeć praktycznie wszystkie gatunki muzyczne. Począwszy od hip-hopowych rytmów wykonywanych na żywo przez grupki młodzieży, przez wszelakie odmiany muzyki etnicznej z różnych stron świat, muzyka reggae jest często słyszalna, a nawet można ją poczuć biorąc głębszy wdech poczujemy pozytywne wibracje i zapach Jamajki. Z wnętrz przejeżdżających aut słychać rozmaite gatunki nowoczesnej elektronicznej muzyki. Ogólnie bardzo pozytywny i multi-kulturowy klimat.





























Jeżeli chodzi o polskie elementy zagranicą, o których ostatnio wspominał mój przyjaciel Radek, piszący swojego bloga z Hanoi w Wietnamie ( dla chętnych podaję link http://tuhanoi.blogspot.co.uk/2012/06/podsumowanie-miesiaca.html )  , tam sztuką jest znaleźć jakiś polski akcent, w Londynie ciężko jest NIE natknąć się na coś polskiego. Na każdym kroku napotykamy polskie sklepy, delikatesy, albo Polaków na przeróżnych stanowiskach i zawodach. Co by nie być gorszym również zamieszczam polskie elementy wypatrzony w pobliskim Lidlu:















Życzę Wam miłego dnia, a ja idę się dalej aklimatyzować...

piątek, 6 lipca 2012

It's a new day, it's a new dawn. It's new life...


czwartek, 5 lipca 2012

Godzina 5.20 czasu polskiego. Paląc papierosa i popijając kawę obserwuję jak powoli wstaje nowy dzień. Dziś się nie spieszę, nie palę jak to zwykle mam w zwyczaju na szybko.  Staram delektować się tą chwilą, są to moje ostatnie chwile w Polsce.  Jeszcze nie wiem kiedy znowu tu wrócę i jak wtedy będzie ten kraj wyglądał.  Zaciągam się papierosem, a w słuchawkach słyszę jak Muse spiewa ‘…it’s a new dawn. It’s  a new day. It’s a new life, and I’m feeling good…” i od razu robi mi się przyjemniej. Wierze, że to wszystko się w końcu jakoś ułoży…

P.S
Stojąc tak i paląc zauważyłem, a raczej usłyszałem, że osoby wygłaszające komunikaty na lotnisku mają bardzo kiepski akcent i problemy z dykcją bo ciężko ich zrozumieć (…pozostałości mojego  zboczenia zawodowego ;-). Ale za to Whisky w sklepach wolnocłowych jest bardzo tania, a kelnerki w lotniskowych barach i stewardesy na pokładzie są bardzo atrakcyjne i miłe, więc w sumie nie ma co narzekać …i taką Polskę chcę zapamiętać.

„Hello Old Friend” 


Godzina 9.30
I w końcu nadszedł ten długo oczekiwany dzień,  do którego dni  z taką skrupulatnością odliczałem. Po prawie dwugodzinnym locie samolotem i półgodzinnej podróży pociągiem trafiłem w końcu tam gdzie chciałem. Wychodząc z dworca na stacji London Bridge przywitał mnie ciepły lipcowy dzień. Biorę głęboki wdech i mówię ‘Hello, Old Friend. Long time no see’ . Może to głupie ale wydaję mi się, że Londyn odpowiada mi tym samym. Dokładnie wyczuwam jedyny w swoim rodzaju rytm tego miast.   Fakt, obydwoje trochę się zmieniliśmy od czasu gdy się ostatni raz widzieliśmy. W  końcu od naszego ostatniego spotkania minęło dokładnie pięć lat,  ale czuję, że jakoś się dogadamy…w końcu jesteśmy starymi przyjaciółmi, choć to twarda i ciężka przyjaźń dwóch trudnych charakterów.

P.S
Z serii absurdalnych rzeczy, na które się w życiu napotykam…dziś znalazłem coś takiego w samolocie pewnej znanej linii lotniczej, która prowadzi politykę całkowitego zakazu palenia papierosów na pokładzie swoich samolotów:

Skoro w samolocie nie wolno palić to w jakim celu na drzwiach jest zamontowana popielniczka, a zaraz nad nią znak, że nie wolno palić. Trochę trąci abstrakcją i odrobiną PRL, ale cóż  w końcu to polskie linie lotnicze, więc różnych rzeczy można się spodziewać.
A jeżeli ktoś zapomniał albo nie wie to do Olimpiady w Londynie zostało dokładnie:

...już po jednym przejechaniu miasta mogę stwierdzić, że już w tej chwili ciężko jest się poruszać po Londynie, a co będzie za 22 dni.. Jeżeli chodzi o pozytywy to  informacje dla ludzi nie znających Londynu są przystosowane i umiejscowione genialnie nie sposób się zgubić, niemal na każdym skrzyżowaniu znajdujemy mapę, która wskazuję nam gdzie jesteśmy i najbliższą okolicę. Dekoracje też robią ciekawe wrażenie. Całe miasto jest przyozdobione we flagi wszystkich krajów biorących udział w igrzyskach…przypadkowo udało mi się nawet natknąć na polską flagę.