Rzadko, nawet
bardzo rzadko, zdarzało mi się w ostatnim czasie miewać dni wolne, w których
miałbym czas dodawać kolejne posty. Do napisania tego tekstu zmotywowała mnie
moja siostra, gdy powiedziała mi „…a bo ten Radka blog z Hanoi taki ciekawy. Te
teksty takie długie i zdjęcia ładne. O takich ciekawych miejscach pisze aż się
mu zazdrości, a te twoje takie krótkie,
pisane na szybko i rzadko wrzucasz coś nowego.”http://tuhanoi.blogspot.co.uk/… więc kierując się radami
siostry dziś postanowiłem napisać coś dłuższego.
Zawsze lubiłem spędzać czas na lotnisku. Pobyt
na nim wiąże się z jakąś przygodą i ma posmak czegoś nowego, tajemniczego, a lotniskowe
bary są jednymi z nielicznych miejsc, gdzie zamawianie drinka o godzinie szóstej
rano nie będzie źle oceniane. Rytm życie takich miejsc jest w dużej mierze zależny od rozkładu
lotów...trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku, dwadzieścia cztery godziny na
dobę. Lotniska podobnie jak wielkie metropolie nigdy nie zasypiają. Zawsze ktoś
przylatuję z jakiegoś odległego zakątka świata, a ktoś inny zniecierpliwiony
oczekuję na swój lot. Jest to miejsce, w którym przewijają się ludzie z przeróżnych
krajów pogrążenie w swoich międzynarodowych sprawach. Jedni wylatują na
wakacje, urlopy, delegacje, inni w poszukiwaniu lepszego życia, czy większych
pieniędzy, jeszcze inni w pogoni za marzeniami…a niektórzy po zakończeniu
przygód wracają do miejsca, które nazywają swoim domem. Nieważne w jakim celu się tu znajdziemy zawsze
towarzyszy nam pewnego rodzaju dreszcz emocji.
Widok całej ochrony i uzbrojonych celników też dodaje smaczku, zważywszy
na fakt, że żyjemy w czasach gdzie w ramach walki z terroryzmem każda osoba jest postrzegana jako potencjalne
zagrożenie. Nigdy nie wiadomo czy zmęczony długą pracą celnik nie dopatrzy się
w nas terrorystycznych powiązań, a naszego bagażu nie weźmie za uzbrojoną,
tykającą bombę.…Swoją drogą wydaje mi się, że będąc podłączonym pod lotniskowe
wi-fi pisanie w intrenecie słów takich jak „terrorysta” czy „bomba” to
nienajlepszy pomysł, jeszcze tylko napiszę „zamach”, a zaraz zza baru niczym
żółwie ninja wyskoczą panowie w kominiarkach. Niedawno dowiedziałem się, że przy kontaktach
z służbą celną nie ma miejsca na żart i nie ma co liczyć na poczucie humoru
celników. Mój znajomy przebywając na lotnisku w Nowej Zelandii na pytanie „ Czy
ma Pan w bagażu coś do oclenia, alkohol, papierosy, narkotyki, broń lub inne
przedmioty, o których chciałby Pan nas poinformować?” odpowiedział „ Już nie.
Wszystko już w sobie”. Niestety ochronie
lotniska nie spodobał się żart i mój znajomy po dokładnej kontroli osobistej
usłyszał zdanie, które zmroziło mu krew w żyłach „ Please spread your butt cheeks and relax”.
Na jednym ze
słynniejszych lotnisk, czyli londyńskim Heathrow, średnio co 60 sekund
startuję, lub ląduje samolot przywożąc ze sobą całą masę ludzi, a pomimo tego
wszystkie elementy lotniska pracują jak tryby wielkiej maszynerii….chyba, że ze
względu na warunki pogodowe nasz lot zostanie odwołany, a my będziemy zmuszeni
do spędzenia nocy na lotnisku…podobnie jak znajdująca się niedaleko mnie grupa
Azjatów, która ,wnioskując po porozkładanych na lotniskowej podłodze śpiworach,
ma zamiar zostać tutaj na dłużej… nawet takie epizody bezbłędnie wpasowują się
w krajobraz lotniska. Wiem, że w
dzisiejszych czasach pobyt na lotnisku nie jest niczym nadzwyczajnym, ale
podróże, a w zasadzie ich dostępność, są jedną z rzeczy dla, których tak bardzo
lubię Wielką Brytanię. Ceny zagranicznych wycieczek są tutaj o wiele tańsze w
porównaniu do zarobków niż w Polsce.
Osoba pracująca na pełen etat, niezależnie od stanowiska może sobie
pozwolić na zagraniczny wypad przynajmniej dwa razy w roku….i nie ma dużej
różnicy czy wybieramy się do Hiszpanii, Egiptu, czy do odległej Malezji.
Patrząc na oferty biur podróży łatwo stracić poczucie odległości…,a sympatyczna
kelnerka ze Wschodniej Europy z wyuczonym uśmiechem, który zresztą tak dobrze
znam, podaje mi kolejnego drinka…
...pisanie przerywa mi
kobiecy głos dobiegający z głośników zapraszający pasażerów wejścia na pokład
…no to lecimy…urlop czas zacząć… Siemano, Polska!!P.S.
Podróż pociągiem z Wrocławia do Zielonej Góry zajęła mi dwa razy więcej czasu niż lot z Londynu. Uroki polskiego PKP...a skoro już mowa o lotach samolotem... to o co chodzi z tym klaskaniem, gdy samolot wyląduje?? Takie to bardzo polskie. Obcokrajowcy jak to widzą to nie wiedzą co się dzieje. Wstyd straszny, a ja mam wtedy ochotę im powiedzieć "Tak, właśnie wylądowaliśmy w Polsce, kraju absurdu, w Nibylandii Wschodniej Europy, a to dopiero początek niespodzianek" Już niedługo wszędzie będziemy się nagradzać brawami: Pani z Żabki zapakowała nam zakupy i wydała resztę. Jeb!! Owacje na stojąco! W banku kasjerka przyjęła nasze rachunki...kurwa...aplauz, trybuny szaleją. Proszę Was nie klaszczcie w samolotach.
...a jednymi z pierwszych słów jakie usłyszałem w kraju były " Jak idziesz stara kurwo?!!" Od razu człowiek wie, gdzie wylądował...
Witamy w Polsce <aplauz, brawa>
Ja też lubię lotniskowy klimat:D
OdpowiedzUsuńa od kiedy to Ty masz siostrę, co?
pozdrawiam
hehe...od dawna ;-)
UsuńUwielbiam lotniska, mogę latać tylko po to by je pozwiedzać, a jeżeli chodzi o klaskanie to podpisuję się pod Twoimi słowami. ;)
OdpowiedzUsuńheh, gdy polecisz na Jamajkę to też usłyszysz oklaski :-) to pewnie ulga i radość z tego, że się przeżyło :-)
OdpowiedzUsuńJa myślałam, że to tylko Jamajczycy klaszczą po wylądowaniu, nie dostrzegłam takiego zwyczaju lecąc do Polski.
...jak już w końcu polecę na Jamajkę to podejrzewam, że też będę klaskał z radości. Klaskanie na Jamajce jakoś nie brzmi tak obciachowo jak klaskanie w Polsce ;-)
OdpowiedzUsuń