Zbiór luźnych przemyśleń na temat życia w Londynie i szeroko rozumianej kultury brytyjskiej we wszystkich jej aspektach z punktu widzenia obcokrajowca-emigranta z Polski.
6 czerwca obchodzimy rocznicę
lądowania wojsk Aliantów w Normandii. Operacja ta została przeprowadzona
pod dowództwem generała Eisenhowera, a trzon sił inwazyjnych stanowiły
wojska amerykańskie, brytyjskie i kanadyjskie. Fotograf Peter
Macdiarmid zabiera nas w wirtualną wycieczkę przez kluczowe miejsca
operacji Overlord, która była największą operacją desantową w historii
wojen, wzięło w niej udział około 156 tysięcy alianckich żołnierzy.
Dzięki jego fotografiom mamy okazję zobaczyć jak wyglądało to kiedyś, a
jak wygląda teraz, czyli 70 lat później.
"We must never forget that the spark for so much of this
revolutionary change, this blossoming of hope, was lit by you, the
people of Poland.
History was made here."
...Odrzucając na bok i unosząc się ponad osobiste,preferowane poglądy polityczne i własne obiekcję, przyjemnie się słucha. Jest po hollywoodzku, jest z pompą i jest amerykański patos. Znajomość historii też całkiem imponująca. True Story Mr. Obama.
Wakacje już coraz bliżej, więc temat emigracji i emigrantów wszelakiej maści
znowu coraz częściej przewija się w mediach i internetach. Samoloty, statki, autobusy jak co roku zapełnią się turystami w raz z wszystkimi innymi poszukiwaczami szczęścia i przygody w "Wielkim Świecie". Niedawno mineło 10 lat członkostwa Polski w Unii Europejskiej, więc temat jak najbardziej na czasie. Muszę Was jednak zmartwić, bo moim zdaniem mało sięprzez ten czas nauczyliśmy. Nasi rodacy
nadal nie potrafią odnaleźć się w momencie zderzenia z inną kulturą, lub
ogólnie rzecz biorąc innością, która nie pasuje do ich zamkniętego
hermetycznego nierzadko zaściankowego podejścia do świata. Polacy często zachowują się jak rozpieszczony nastolatek na wakacjach, któremu wszystko się należy i który może robić co mu się podoba, bo przecież jest gościem. Wiem, że na co dzień jako jednostki tacy nie są, bo przy bliższym poznaniu wychodzą z nich pozytywne cechy, ale trzeba przyznać, że Polacy nie robią dobrego pierwszego wrażenia. Jako jednostki wyglądamy i sami czujemy się w miarę obeznani i ogarnięci, ale jako całość sami potwierdzamy stereotypy...
...Więc dlaczego ja chciałem wyjechać? Pomimo tego, że wiedziałem jak wygląda znaczna część polskiej emigracji i jak dla wielu ludzi emigracyjne przygody się skończyły? ...z tego co pamiętam to od zawsze miałem w planach gdzieś wyjechać, gdzieś poza granicę państwa Polskiego, gdzieś w jakieś ciekawe odległe miejsce. Początkowo miały to być Stany Zjednoczone, które na razie wciąż jeszcze pozostają na moje liście oczekujących, ale padło na Wielką Brytanię, więc Londyn był już prostym wyborem. Chyba nie wyjechałem dla pieniędzy, a na pewno nie były one głównym
powodem…po ukończeniu anglistyki wydawała się to całkiem logiczna opcja. Można powiedzieć, że w praktyce chciałem sprawdzić wiedzę zdobytą na studiach. Poza tym, jak wiele dzieciaków wychowanych w latach 90 zostałem omamiony amerykańskimi filmami, w których wszystko co zachodnie, zagraniczne było zawsze najlepsze, kolorowe i niezawodne, a to co polskie było kiepskie, szare i szybko się psuło,... no sorry, ale tak było.
Co tak naprawdę podoba mi się w życiu w Anglii? Co jest takiego wyjątkowego w mieszkaniu w Londynie? Jakiś czas temu wrzucałem tutaj artykuł, którego autor wymienia 101 powodów do życia w Londynie. Ja skoncentruję się na swoich osobistych, nieobiektywnych i nierzadko egoistycznych powodach:
-Lubię fakt, że jest to monarchia. Bardzo
odpowiada mi bycie poddanym Jej Królewskiej Mości Elżbiety II. Pełen wymiar jej
tytułu było mi dane poznać kilka lat temu podczas zajęć z Historii Wielkiej
Brytanii, które siały postrach na korytarzach Uniwersytetu Zielonogórskiego wśród studentów drugiego roku filologii angielskiej. Panie Profesorze,
informuję, że tytuł pamiętam i w
oryginale ten używany na terenie UK brzmi tak…Her Majesty Elizabeth the Second, by the Grace of God,
of the United Kingdom of Great Britain and Northern Ireland, and of Her other
Realms and Territories, Queen, Head of the Commonwealth, Defender of the
Faith…czyli…Jej Królewska Mość Elżbieta II Z Bożej Łaski Zjednoczonego
Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej oraz innych Jej Królestw i
Terytoriów królowa, Głowa Wspólnoty Narodów, Obrończyni Wiary.
Stara
sprawdzona Monarchia jest lepsza niż kulejąca demokracja.
-Lubię chodzić londyńskimi ulicami, nawet przy tej
przedziwnej ciągle zmiennej pogodzie, do której coraz bardziej się
przyzwyczajam…cztery pory roku jednego dnia...nie ma sprawy, przynajmniej nie jest nudno.
-Lubię to, że nigdy nie możesz być pewny co spotka
Cię za rogiem, tam gdzie wczoraj była Twoja ulubiona piekarnia, dziś jest już
chiński take-away, a jutro będzie tam off-license...a za trzy dni napad z bronią. Naprawdę szybkość z jaką
lokalne biznesy pojawiają się i znikają jest oszałamiająca.
-Lubię to, że nikt nie patrzy na drugiego
człowieka przez pryzmat tego jak wygląda, albo jakie ma poglądy…możesz być
Żółty, Czarny, Biały, Brązowy, albo Niebieski…wierzyć w Boga, Allaha, Buddę,
Krysznę, Wszechświat, Naukę, czy w Latającego Potwora Spagetti…nikogo to nie
interesuje!! Ogólnie podoba mi się to, że ludzie nie wtykają nosa w sprawy
innych, dopóki nie naruszasz wolności innego człowieka nikogo nie obchodzi co
robisz...oczywiście nie żyjemy w idealnym świecie, więc zdarzają się o tej reguły wyjątki, których niestety jest sporo, ale generalnie na co dzień rzadko się to zauważa.
-Lubię słuchać wszystkich istniejących lokalnych, odmian, dialektów,
akcentów i rodzajów języka angielskiego…jako językowiec każdą zasłyszaną
rozmowę traktuję jak badanie tajników tego języka…
-Lubię spotykać się i przebywać z ciekawymi ludźmi całego
świata.
-Lubię jeździć na rolkach wieczorami po parkach i
zakamarkach południowego Londynu, za każdym razem zapuszczając się coraz głębiej docierając w miejsca, o których nie piszą w przewodnikach
turystycznych.
-Lubie to, że mogę rozmawiając z ludźmi wplatać w
oryginale teksty z moich ulubionych angielskich seriali. ‘True Story’
- Lubię tę wielkomiejską prywatność. W milionowym
tłumie łatwo pozostać anonimowym.
-Lubię to ,że gdy oglądam filmy, których akcja
dzieje się w Londynie potrafię rozpoznać dane miejsce i ulokować je sobie na mapie miasta, a jak mi się jakieś miejsce wyjątkowo spodoba to żeby się do niego dostać
potrzebuję maksymalnie w zależności od korków, do półtora do dwóch godzin.
- Lubię dostawać wypłatę w funtach szterlingach.
-Lubię angielskie śniadania serwowane w ulicznych
knajpach południowego Londynu...i Panie Kelnerki, które jak w amerykańskich filmach chodzą oferując dolewkę czarne gorącej kawy. -Lubie to, że gdy włączam telewizję rano zamiast
‘Kawy czy Herbaty” leci BBC Breakfast, …niby w angielskiej telewizji też rzadko jest
coś wartościowego do oglądania, ale jakoś wydaje mi się, że i tak wyprzedza
ona polską telewizję o całe lata świetlne.
-Lubię to, że tutaj nie dosięgają mnie macki
polskiego ZUS’u, a brytyjska polityka emerytalna bardzo mi odpowiada.
-Lubię, że mogę chociaż w drobnym stopniu realizować swoje niespełnione dziennikarskie aspiracje pisząc do Was siedząc wygodnie w fotelu w południowym Londynie...kiedyś podczas studiów założyłem się nawet, że w ciągu dziesięciu lat po ich ukończeniu będę zagranicznym korespondentem pewnej dużej stacji telewizyjnej...a ja bardzo nie lubię przegrywać zakładów. -Lubię to, że każda spędzona tutaj chwila przybliża mnie coraz bardziej do posiadania brytyjskiego paszportu. -Lubię to, że mogę zabrać dziewczynę na randkę na Tower
Bridge… - Lubię to, że mogę do kogoś powiedzeć…”…a
ostantio w The Times wyczytałem, że…’’...chociaż w większości przypadków mówiąc The Times mam na myśli internety.
...To tylko nieliczna część rzeczy, które mi się podobają...te mniej pozytywne, których również nie brakuje, możemy na razie pominąć co by nie odstraszać młodej emigracji, bo gdyby nie ona nie miałbym o czym pisać... ..miłego wieczoru...
Brytyjski urząd statystyczny
donosi, że w ostatnim kwartale liczba pracujących dwudziesto-paro-latków
znacznie się powiększyła w stosunku do lat poprzednich, a bezrobocie generalnie
na terenie całego Zjednoczonego Królestwa spada...więc żeby być na bieżąco z
obowiązującymi trendami, przyszedł czas na powrót z nieokrytych rejonów
internetu z powrotem w świat ludzi pracujących. Trzeba znów odnaleźć się na wypranym z uczuć
korporacyjnym rynku pracy. Czasami
dobrze jest się rzucić w dół i patrzeć jak się spada, nie myśląc zbytnio o
konsekwencjach, bo spadanie od latania różni się jedynie momentem lądowania.
Jednakże dobrze jest od czasu do czasu się odbić i dla odmiany polecieć do
góry. Jak już kiedyś wspominałem, nawet chwilowa
nieobecność poza londyńskim schematem typu praca-dom-praca powoduję, że
wybijamy się z rytmu codziennego życia tego miasto i ciężko jest nam ponownie
dotrzymać mu kroku. Przypomina to próbę wskoczenia z miejsca na rozpędzoną karuzelę,
na której każdy krzesełko kręci się w swoim kierunku, a my mamy zasłonięte oczy.
Trzeba po prostu skoczyć, żeby się tylko zahaczyć, a potem jakoś już leci. Tym razem nie będę Was zanudzał jak wygląda poszukiwanie pracy, ale co dzieje gdy już nawiążemy ten pierwszy
kontakt z potencjalnym pracodawcą i po wymienieniu kilku kurtuazyjnych maili
zostajemy zaproszenie na osobiste spotkanie, które przeważnie odbywa się w
siedzibie firmy. Rozmowa
kwalifikacyjna
jest nieodłącznym elementem przed zaczęciem każdej nowej pracy i to
ona, a nie Nasze, rozsyłane
w gigantycznych ilościach CV i wykształcenie, określi czy daną pracę
otrzymamy,
czy nie. Po odbyciu z grubsza kilkudziesięciu job interviews w ciągu
swojej
kariery zawodowej już mogę uważać się za eksperta w tej dziedzinie,
który na własnej skórze
przekonał się czego podczas takich rozmów nie wolno mówić i czego pod
żadnym
pozorem na pewno nie wolno robić. Z łatwością można zauważyć, że
wszystkie wyglądają podobnie… i nie ważne czy mamy tu do czynienia z
wielkim międzynarodowym
konsorcjum, korporacją, konglomeratem, przedsiębiorstwem, lub
jakąkolwiek inną organizacją o poważnie
brzmiącej i dziwniej nazwie, czy z mała lokalną firmą, której nikt nie
zna, ale ,według jej właściciela, mającej nieodkryty potencjał do
podbicia
światowych rynków. Rozmowa kwalifikacyjna jest jak odcięty od
rzeczywistości
magiczny świat, gdzie wszystko jest hipotetyczne i w teorii, niczym
zagięta czaso-przestrzeń, w której prawa logiki idą w zapomnienie i nie
sposób odróżnić prawdę o korporacyjnego bełkotu. Pracodawca stara
się zareklamować firmę jako idealne miejsce pracy, gdzie każdy spełnia
swoje
marzenia wykonując swój dream job zarabiając przy tym ogromne ilości
pieniądzy, wszyscy się szanują i generalnie jest to kraina powszechnej
szczęśliwości. Dlatego też poszukują na wybrane stanowsiko ambitnych,
inteligentnych,
kreatywnych osób, które nie boją się wyzwań, samodzielnego myślenia i
potrafią przejąc
inicjatywę, posiadają wszystkie możliwe certyfikaty i uprawnienia, a
także
mówią płynnie siedemnastoma językami. Z kolei my, będąc po drugiej
stronie
biurka, z pewnością w głosie opowiadamy, że to właśnie my jesteśmy
idealnym
kandydatem na to stanowisko i to właśnie nasze CV zawiera wszystko czego
poszukują...i oczywiście wszystkie zawarte w nim informacje są
bez-wątpienia prawdziwe, a referencję są dostępne na życzenie... -Dlaczego chciałby
Pan dla nas pracować? -Bo ja pracuję tylko
z najlepszymi. -Przeszkadza panu nie
limitowany czas pracy? -Ależ nie! -Nadgodziny? -No problem! -Praca do późnych
godzin nocnych, w weekendy i święta? -Żaden problem. Nie
ma sprawy. -Zabieranie pracy do
domu i kończenie jej we wolnym czasie? -Ależ oczywiście.
Jestem perfekcjonistą, jak się czegoś podejmę zawsze wykonuję wszystko do końca
i w najdrobniejszych szczegółach... ...i
tak dalej i tak
dalej....wszystko to jednak pęka jak bańka mydlana i idzie w niepamięć,
gdy już
jakąś chwilę w danym miejscu popracujemy. Okazuję się wtedy, że tak
naprawdę
nie jest tak kolorowo, korporacja/firma po uprzednim szkoleniu
wewnątrz-firmowym próbuje nam wyprać mózg, oduczając samodzielnego
myślenia i ucząc komunikowania się ze sobą przy pomocy korporacyjnych
sloganów. Po
trzech miesiącach w niczym nie przypominamy już pełnej energii osoby z
ogłoszenia o pracę, które tak naprawdę powinno wyglądać inaczej. Firma
powinna od samego początku przyznać się, że potrzebują do pracy osób bez
charakteru i wyraźnej osobowości, które dają się łatwo manipulować i
tak narpawdę nie mają życia prywatnego, ani żadnych zainteresowań
dlatego też nie będzie im przeszkadzało spędzanie większości życia w
firmie, a co najważniejsze nie będą się upominały o swoje zaległe urlopy
i zaginione premie. Korporacyjna idylla też wydaję nam się bardziej
przypominać
obóz pracy przymusowej...aż w końcu dochodzimy do momentu, w którym
musimy
podjąć decyzję czy zaciskamy zęby, gryziemy się w język, a dumę i własne
wartości chowamy w kieszeń stając się na przeciw wszystkim przeszkodom
mała
korporacyjną kurewką, japiszonem uwikłanym w ciągły wyścig szczurów, bo
przecież gdzieś pracować trzeba, czy jednak odwracamy
się w swoją stronę porzucając korporacyjną fabrykę snów i idziemy szukać
nowych, nieodkrytych rynków pracy nierzadko dryfując przez ocean braku
perspektyw zawodowych... ...Korporacyjna machina już tak działa i dobrze
o tym pamiętać, szczególnie w poniedziałek rano…Pozdrawiam i życzę owocnej
pracy…
Wielokrotnie w poprzednich textach wspominałem o swojej ulubionej dzielnicy w Londynie jaką jest Camden Town. Do napisania o niej posta zabierałem się tyle czasu, bo ze względu na jej różnorodność ciężko jest dokładnie opisać jej niepowtarzalny charakter i oddać alternatywny klimat. Camden Town to dzielnica, która była alternatywna jeszcze długo przed pojawieniem się anty-main-streamowych hipsterów. To właśnie na Camden Town rozpoczynało się większość ruchów społecznościowo-rewolucyjnych, obalano rządy i ustroje, tworzyły się nowe gatunki muzyki... To tutaj swoje początki mieli pisarze, artyści, rewolucjoniści. To w tutejszych knajpach wielkie rock&rollowe/punkowe legendy wychodziły z podziemi grając swoje pierwsze koncerty dla garstki ludzi w zadymionych salach. ...Poniżej zamieszczam kilka zdjęć żebyście mogli lepiej poczuć tę jedyną w swoim rodzaju dzielnicę... ...to be continued...
Jak dotąd starałem
się przedstawiać Londyn z punktu widzenia osoby, która w nim mieszka i przebywa
na co dzień…tym razem, co było zaskoczeniem również dla mnie, pokażę Wam swoją
ulubioną stolicę z punktu widzenia osoby
odwiedzającej to miasto w celach… turystycznych! Po tak długim okresie pobytu ciekawie jest
chociaż na jeden dzień przejść na drugą stronę i cofnąć do czasów, gdy oglądało się miasto z perspektywy
dwupiętrowego otwartego autobusu wycieczkowego…
… więc
wszystkich tych, którzy niedawno opuścili Wielką Brytanię, a już za nią tęsknią
albo tych, którzy w codziennym biegu cierpią na chroniczny brak czasu i tych,
którzy dopiero myślą o wyjeździe…i nawet tych którzy po prostu chcą zobaczyć jak dzisiaj w południe wyglądał Londyn... zapraszam na wycieczkę po sztandarowych
atrakcjach, połączoną z lekcją historii, w wykonaniu charyzmatycznej rudowłosej
szkockiej przewodniczki, a na koniec mały konkurs…Enjoy!
...a teraz wspomniany wcześniej konkurs. Sprawdzimy jak uwarzenie słuchaliście pani przewodnik i co wiecie o stolicy Zjednoczonego Królestwa: 1. Co jest najstarszą rzeczą znajdującą się w Londynie i skąd została przywieziona? 2. Z czego słynie Fleet Street? 3. Jakie wydarzenie było najbardziej oglądaną relacją telewizyjną i gdzie się działo? 4. Co powstrzymało plagę w Londynie w 1666 roku? 5. Jak długo Mick Jagger z Rolling Stones był uczniem pewnej londyńskiej szkoły i dlaczego zrezygnował?
...dla osoby, która poprawnie odpowie na wszystkie pytania przewidziana jest nagroda.